“Jazda obowiązkowa” [RECENZJA]
Życie Mariny kręci się wokół swojej córki. Dla niej wstaje codziennie o czwartej nad ranem, dla niej ostrzy łyżwy, dla niej rezygnuje z wakacji, by mieć za co uszyć sportowy strój. Julia, 10-letnia, początkująca łyżwiarka figurowa, ma wyznaczony jeden cel – ma pokazać swój talent na zbliżających się Mistrzostwach Polski. Potem droga jest prosta; stypendium, szkoła sportowa, mistrzostwa Europy. Kariera rozpisana w drobnych elementach na papierze, nie bierze jednak pod uwagę kluczowych zmiennych: sytuacji ekonomicznej, zdolności rywalek, zdrowia, konieczności pobierania edukacji.
Ewa Kochańska, stojąca za kamerą i całym projektem, rozwijanym w ramach Szkoły Wajdy, sumiennie podgląda świat Mariny, Julii, Seriożki i reszty rodziny. Jej obecność, przez ustawienie kamery, często zasłaniające większość sylwetek bohaterów, jest całkowicie niewyczuwalna. Żaden z bohaterów nie spojrzy się do kamery, nikt nie spyta Ewy, ani operatora Egora Efimova o zdanie. Ich byt, a co za tym idzie również nas, widzów, przypomina podglądanie codzienności przez zamontowany w pokoju ukryty wizjer, do którego co chwila zerkamy.
Zerkamy zwłaszcza wówczas, kiedy napięcie i emocje przesiąkają za małe, jak na tak liczną rodzinę, mieszkanie. Patrzymy jak Marina we frustracji płacze. Jak kłóci się z Julią o jej “lenistwo”, co ma skutkować rozczarowującymi rezultatatami na zawodach. Kochańska jednak nie pozwala wybrzmieć bohaterkom jedynie na przepełnionej złością nucie. Pokazuje je w chwilach największego wzruszenia. W łzach matki, w trakcie wtóry raz oglądanego nagrania z wesela, kryje się nie tylko nostalgia, ale również niewypowiedziane rozczarowanie. Wspomnienie niespełnionej obietnicy stabilności ekonomicznej.
Wspomnienia zresztą będą nasilały obraz Kochańskiej, towarzyszącej bohaterom w podróży na Ukrainę, do domu matki. Jako postmajdańscy uchodźcy, na pustych ulicach i wyblakłych ścianach widzą cień swego starego domu. W porównaniu z Polską – przepełnioną nadziejami, wsparciem socjalnym, wizją sukcesu Julki, ojczyzna Mariny nie oferuje niczego, żadnej szansy rozwoju. Dlatego też gdy matka zaśpiewuje patriotyczną pieśń błagalną o powrót dzieci w rodowe mury, potrafi na nią spojrzeć jedynie wymijającym wzrokiem.
W przeciwieństwie do Mariny, proszącej męża by “nigdy nie zabierał dzieci z powrotem [na Ukrainę]” stoi jej córka, buntująca się przeciw woli matki. Gdy Kochańska nagrywa ją w towarzystwie jej przyjaciółki, obie zgadzają się, że nie potrafią znieść polaków, “bo są sprzedajni, a wystarczy mu dać cukierka i od razu cię polubi”. Chwilę później kontrast – zamykanie formalności w sprawie obywatelstwa. Dla Julii nie tylko “jazda” staje się obowiązkowa, ale również kwestia nowej przynależności narodowej.
Samo przedstawianie scen łyżwiarskich nie należy do najbardziej zjawiskowych. Częściej niż na lodowisko patrzymy na reakcje Anety, chłodnej trenerki, punktującej każdą pomyłkę podopiecznej. Zresztą nie ma co się dziwić, Julia często nie wytrzymuje skakanych axli, potyka się przy piruetach, zbytnio goni, bądź zwalnia. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że rzadko kiedy pomyłki są jej winą – częściej szkodzą za małe łyżwy, złe ostrzenia, wybrakowania techniczne spowodowane niedoborami finansowymi.
Jazdę obowiązkową znakomicie ogląda się wespół z innym głośnym polskim dokumentem, Over the limit Marty Prus. Tam gdzie Prus ze sceny na scenę wolała skupiać się na postaci trenerki i bestialskich warunków trenowania i motywowania zawodniczek, Kochańską bardziej zastanawiają i intrygują wyrzeczenia matki podejmowane by wykreować swoją córkę na gwiazdę łyżwiarstwa figurowego. Tak naprawdę z bardzo artystycznej i po raz pierwszy inscenizacyjnej sceny wieńczącej Jazdę…, można płynnie przejść do występu Mamun otwierającego Over the limit. Wtedy ten obraz majestatycznego sportu, pozornie różny, okaże się spójną, ewolucyjną wizją poświęcenia i drogą na jaką może mimowolnie wstąpić Julia.
O tym, że Kochańskiej przeżycia Ukrainców w Polsce są bliskie, wiadomo od czasu etiudy Wypowiedzenie, gdzie opowiadała o pochodzącej ze wschodu sprzątaczce. I widać to w empatycznym, nieoceniającym spojrzeniu kamery dokumentującej losy Mariny. Nie konfrontuje jej, gdy wychowuje dzieci w zgodzie z własnymi, konserwatywnymi poglądami; “kobieta będzie żoną i matką bo musi tak być”, nie foruje na nią wyroków, próbując w procesie tworzenia zrozumieć jej decyzje.
Jazda obowiązkowa to przeżycie odświeżające, bo choć nie tak ekscytujące jak w przypadku filmu Prus, pokazujące, że dążenie do obiektywizmu reżyserskiego jest w filmach dokumentalnych możliwe. Ewa Kochańska dała głos niesłyszalnej dotąd Marinie, która postanowiła wychować mistrzynię. O tym czy było warto, przekona się dopiero za parę lat. Teraz przynajmniej, jak można sądzić po jej reakcjach, nie żałuje już niczego.
Film zobaczycie na warszawskim festiwalu Her Docs.
Seanse: Sobota, 7 marca 15:00
Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Krytyk filmowy zajmujący się popularyzacją rodzimej kinematografii oraz jej historią. Studiuje na Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego UŚ, publikuje w "Ekranach" i "Kinie". Prowadzi podcasty Filmawki, a także swoją stronę "Zapiski na bilecie.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Over the Limit