Aktorskie tour de force. Recenzujemy “Kobietę na dachu”


Polskie kino przez lata cierpiało na brak kobiecych bohaterek na pierwszym planie. Najłatwiej było to dostrzec na festiwalach filmowych – gdy w Gdyni kończył się ostatni pokaz konkursowy, a w kuluarach przewidywano sobotni werdykt jury. O ile w większości kategorii można było się spierać; wymieniać rząd nazwisk błyszczących na ekranach Teatru Muzycznego, o tyle w przypadku pierwszoplanowej roli kobiecej wybór zawsze był bardzo ograniczony; dwa-trzy nazwiska, czasem jury by mieć kogo nagrodzić naciągało zasady gry. Tak było w przypadku wyróżnienia dla Magdaleny Boczarskiej za Piłsudzkiego, roli, co najwyżej, drugoplanowej.
W tym roku ponownie w holu Hotelu Gdynia trwały rozmowy o faworytach i faworytkach. Z pewną, wyróżniającą się od ostatnich dwóch edycji różnicą – w przypadku kategorii dla najlepszej aktorki można było znaleźć przynajmniej kilka wyróżniających się kreacji: Małgorzaty Gorol, odtwórczyń tytułowych Silent Twins, Magdaleny Wieczorek czy Agnieszki Żulewskiej. Choć wniosek, z zupełnie innych powodów, przypominał lata słusznie minione; faworytka mogła być tylko jedna. Wybitna Dorota Pomykała.
Film “Kobieta na dachu” pokazywany jest w ramach projektu Female Landscape: Pejzaż kobiecy w kinie. Jako Filmawka objęliśmy go patronatem medialnym
Jej Mirę, sześćdziesięcioletnią położną, obserwujemy przy codziennych czynnościach. Pranie, gotowanie, wchodzenie po schodach, napadanie na bank… Właśnie, napadanie na bank. Nie jest to opowieść spod znaku Gangu zielonej rękawiczki, ani wypełniony akcją heist movie. Napad Miry, to krzyk rozpaczy, w którym nawet słowa “to jest napad” nie potrafią przejść jej przez gardło. Internalizacja uczuć, anomia relacji, nagromadzające się długi powodują, że podejmuje ten radykalny i jak się ukazuje nieudany krok, który tylko pogorsza jej sytuację. Choć – jak zdaje się sugerować reżyserka, Anna Jadowska, być może pozwoli jej ona na przełamanie zbudowanych wokół siebie barier, da szanse na ukazanie własnych emocji.
Z cała pewnością natomiast, autorka Dzikich róż pozwoliła na aktorskie przełamanie Dorocie Pomykale. Kobieta na dachu to pokaz absolutnego, wzajemnego zaufania na linii reżyserka – aktorka, z jednej strony pozostawienia Pomykale przestrzeni do stworzenia roli jej życia, z drugiej wejścia w pełni w wizję zaproponowaną w scenariuszu. Wizji rozpoczętej od szoku, nagłego, drapieżnego przełamania początkowej stagnacji narracyjnej, prowadzonej przez ucieczkę, aż do finalnego zmierzenia się z rzeczywistością. Nie musimy rozumieć zachowań Miry, czasem nie potrafimy, ale finalnie wierzymy w jej konsekwentny rozwój charakterologiczny. W jej drogę do emancypacji. Wszystko dzięki Pomykale; na początku ograniczającej swój wyraz do minimum, zaciskającej usta, która natłok problemów sygnalizuje tylko swoim przerażonym, lekko zagubionym wzrokiem; aż do przełamania w postaci odzyskania na nowo umiejętności głośnego mówienia. Głos w rękach aktorki staje się główną osią sygnalizowania w jakim miejscu jest jej bohaterka – kiedy wycofuje się z życia, a kiedy potrzebuje być w nim na nowo obecna.
Choć twórczość Anny Jadowskiej nie zawsze wzbudzała we mnie pozytywne uczucia – Generał – Zamach na Gibraltarze to jeden z gorszych rodzimych filmów polityczno-wojennych, zawsze ceniłem jej zdolność do prowadzenia aktorek. W filmie o Sikorskim zdecydowanie najlepiej grała Kamila Baar (być może najlepiej w swojej karierze), w udanych Dzikich różach swój znakomity warsztat ukazała Marta Nieradkiewicz – w przypadku Kobiety na dachu nie jest inaczej. Poetyka autorska Jadowskiej, pewien narracyjny dystans, obiektywne spojrzenie kamery, znaczona jest pełnym zaufaniem do jej aktorek, które mają szansę wyznaczyć takt jej dzieł. To zarówno dzieła autorskie jak i aktorskie, co wyróżnia jej styl na tle innych twórczyń i twórców w rodzimym kinie.
Podobnie jak w Erotice i w Kobiecie na dachu wybrzmiewają problemy społeczne. Wydaje się zresztą, że to właśnie dla tych, interwencyjnych scen, w których między wierszami wybrzmiewają kwestie sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości: działalność parabanków czy niemożność wykonania aborcji w naszym kraju, powstało najnowsze dzieło reżyserki. Że to w tych scenach wybrzmiewa prawdziwa istota opowieści; nakreślenie kontekstu dramatu Miry, ale także zdjęcie z niej odpowiedzialności. To nie ona jest winna, winny jest system, który ją tłamsi i ogranicza.
Charakterystyczna paleta barwna Kobiety na dachu, błękit połączony z bielą, otula Mirę przestrzenią przywodzącą na myśl szpital, klinikę. Zamyka ją w tych ramach, nie tylko w kontekście wykonywanej przez nią pracy, ale także codzienności – jest ona wywabiona z pełni kolorytu, co rzecz jasna koresponduje z wyrzeczeniami w jej życiu. Ita Zbroniec – Zajt, autorka zdjęć, również w samych kadrach potrafi uwięzić twarz Doroty Pomykały, pokazać w ten sposób zacieśniające się wokół niej kleszcze rzeczywistości.
Podjęta przez Jadowską decyzja o wprowadzeniu specyficznej formy, oraz oddaniu ekranu prawie w pełni Pomykale, powoduje, że inne postacie na tym tracą. Najgorzej wypada Adam Bobik, jako protekcjonalnie traktujący, wyzyskujący swoją matkę syn. W zderzeniu z główną bohaterką trudno było także wykreować postać męża, Julka (Bogdan Koca); tam gdzie Mira wydaje się ciekawa, nieoczywista, tam reszta jej rodziny czy przyjaciół staje się dla jej historii tylko tłem. Co jest usprawiedliwione fabularnie czy obsadowo, w końcu liczy się tylko jej wyzwolenie oraz główna rola, ale holistyczny obraz pozostawia z niedosytem.
Nie sposób jednak nie cenić Kobiety na dachu, bo rzadko kiedy rodzima kinematografia pozwala sobie na stworzenie tak wielkiego tour de force aktorskiego, komentując przy tym rzeczywistość społeczną. To prawdziwy spektakl Doroty Pomykały, wydarzenie godne największych laurów.