“Niefortunny numerek lub szalone porno”, czyli przewodnik po Rumunii | Recenzja


Radu Jude Niefortunnym numerkiem lub szalonym porno napisał swój szkic (jak sam tytułuje nagrodzony Złotym Niedźwiedziem film) przewodnika po Rumunii. Trójaktowość przypomina budowę szkolną – wgląd w mikroświat Bukaresztu, powtórkę z wiedzy o społeczeństwie i finalny egzamin – sprawdzający naszą uważność jako widzów. Bo żeby w pełni zrozumieć najważniejszy dla fabuły i najbardziej wyrazisty etap dzieła Jude, należy śledzić wszystkie ekranowe wydarzenia, nawet te, które pozornie wydają się nudne i niepowiązane ze sobą.
Początkowy filmik pornograficzny, niespełna kilkuminutowa sekwencja otwierająca Niefortunny numerek…, w którym poznajemy Emi i jej partnera, wprowadza nas do metody narracji Jude. Z każdą kolejną minutą, już po planszy początkowej, rozumiemy nasze umiejscowienie wśród odbiorców tego nagrania – nie patrzymy na nie w momencie jego powstawania, a jesteśmy jednymi z widzów wycieku, który obiegł internet. Nikt bowiem, poza jego bohaterami, nie miał go zobaczyć, nagranie jest formą wspólnego pobudzenia, impulsem erotycznym.
Jude stopniowo wprowadza nas w znaczenie wycieku dla samej Emilii, wezwanej na radę rodziców do szkoły, w której uczy, zagrożonej wyrzuceniem z pracy. Rodzicielski samosąd zostaje jednak odroczony do końca filmu. Podobnie jak protagonistka będziemy musieli na niego czekać, śledząc jej spacery po stołecznych ulicach, zakupy, a później obserwując migawki z rumuńskiego życia. Reżyser nawarstwia nasze oczekiwanie przed zapowiedzianym w pojedynczych kwestiach punktem kulminacyjnym – igrając z naszą cierpliwością, dywersyfikując formy narracyjne (iście slowfestowe podróże po ulicach i eseistyczne migawki). Nie jest jednak tak, że pierwsze dwa akty nie są istotne, że są tylko stylistyczną grą; to w nich kryje się chęć reżysera do eksplikacyjnego wyjaśnienia nam świata przedstawionego.
Jeśli bowiem okażemy się widzami wytrwałymi i zamiast zerkać na zegarek pozwolimy się wdrożyć w narrację, zobaczymy najważniejszą cechę twórczą reżysera. Jego wnikliwość. Każda sekwencja ma na celu ukazać nam konkretną cechę społeczności, pozwolić zdefiniować epitety określające ich codzienność. Narastającą frustrację wyzwalającą złość przy najbardziej błahym powodzie, rozwarstwienie klasowe, podziały polityczne, konserwatywność, patriarchalność, ale z drugiej strony, zwłaszcza w kontekście głównej bohaterki, pragnienie przełomu, zmian. Patrząc na starcia przy kasach, na parkingach, widzimy również nas, w innych realiach architektonicznych, ale jednak zmagających się z podobnymi problemami.


Być może dlatego tak bardzo zachwyca mnie druga sekwencja, drugi akt. W niespełna pół godziny Jude próbuje dać nam szansę zrozumienia kontekstów, nawiązań, kluczowych dla naszego odczuwania Niefortunnego numerku…. Można oczywiście czynić mu zarzut, że sposób, w jaki to czyni jest niepotrzebny, ale jasnym jest, że bez tych przypisów do całości, poczulibyśmy się często wyrzuceni na margines meritum opowieści. Nie powinno nas to jednak dziwić – Jude od zawsze w swojej karierze podkreśla znaczenie zrozumienia historii kraju, losów warunkujących współczesność. Bowiem dopiero gdy będziemy w stanie objąć wszystko naszą świadomością, wpisać ekranowe realia w kontekst rzeczywistości, będziemy w stanie faktycznie wejść z nią w polemikę, opisać ją w sposób najbardziej prawdziwy.
W kontekście Niefortunnego numerka… często pojawia się określenie „odważny”. I jest to przymiotnik znakomicie oddający postawę twórczą Jude. Nie tylko w chwilach gdy definiuje rzeczywistość, nie tylko w słowach i kwestiach zapisanych w scenariuszu, nie tylko w jego krytyce społeczeństwa, ale i w kwestiach formalnych. Nie chodzi tylko o zróżnicowanie typologiczne narracji w każdym z aktów, ale i pewną zabawność, która wgryza się bardziej niż patos. Dlatego też ostatni akt nazwany jest przez niego sitcomem, w którym absurdalność kwestii czasem przerasta nasze wyobrażenia – ale jednocześnie, jak większość mistrzów komizmu, Jude wie, że w absurdach kryje się definicja naszej rzeczywistości. Zwłaszcza w samym zakończeniu, które pokazuje, że tak naprawdę opowiadana historia Emi, podobnie jak innych bohaterek, nie ma właściwego końca i trwa ciągle.
Trudno pisać o Niefortunnym numerku… bez impresyjnego odczucia bólu towarzyszącemu temu seansowi. Paraleliczność pewnych wymiarów opowieści obecnych również w naszym kraju (a także bloku wschodnim) jest widoczna na pierwszy rzut oka, bardzo uwiera i podobnie jak na co dzień frustruje. Jude nie daje nam odpowiedzi na pytanie, czy świat może się zmienić, czy osoby jak Emi (skądinąd świetnie zagrana przez Katię Pascariu) nie będą stawiane przed publicznym osądem ludzi z rozbuchanym ego, czerpiącym chorą satysfakcję z szykan i inwektyw. Wydaje się, że nawet katartyczny, komiksowy koniec pokazuje niemożność zmian, jakby wszystko było możliwe tylko w abstrakcji.


Złoty Niedźwiedź, od czterech lat przyznawany filmom podejmującym bardzo ważne tematy dyskursu społecznego (jak Touch Me Not czy Zło nie istnieje), zazwyczaj przypadał dobrym czy bardzo dobrym produkcjom, ale nie trafił się jeszcze aż tak ważny i aktualny film. Nie sposób ocenić czy za parę lat realia pandemiczne czy dyskursy społeczne będą obierane w ten sam sposób, ale nie ma filmu, który tu i teraz byłby tak istotny, tak potrzebny, a przy tym tak znakomicie zrealizowany.