Advertisement
PublicystykaWywiady

Pierwszy konkurs, urodziny VHS Hell i definicje gatunkowości – Rozmawiamy z dyrektorami Octopus Film Festival [WYWIAD]

Maciej Kędziora

Dziś wracamy wspomnieniami do Octopus Film Festival – jednego z niewielu festiwali filmowych, który odbył się w tym roku w pełni stacjonarnie. Z jego dyrektorami, Grzegorzem Fortuną i Krystianem Kujdą rozmawiamy czy powstała już definicja “octopusowego” filmu, kto był faworytem pierwszego w historii festiwalu konkursu i jak świętowali 10. urodziny projektu VHS Hell.

Patrząc z perspektywy pewnego czasu na 3. edycję Octopus Film Festival, jak myślicie – jak zapamiętacie tę wyjątkową z różnych względów edycję?

Krystian Kujda: Na pewno zapamiętam wielką niepewność, czy w ogóle festiwal się odbędzie i nerwową pracę, aby dostosować tę edycję do wciąż zmieniających się wytycznych sanitarnych. Z rzeczy pozytywnych: fakt, że udało nam się skutecznie zadbać o bezpieczeństwo widzów i, pomimo niesprzyjających okoliczności, zbudować mocny Konkurs Główny festiwalu.

Grzegorz Fortuna: Organizowanie tej edycji było trochę jak żonglowanie rozgrzanymi do czerwoności prętami, stojąc na ruchomych piaskach, podczas gdy ktoś strzela do ciebie z karabinu paintballowego. Wytyczne zmieniały się co chwilę (a niektóre z nich były po prostu nielogiczne), więc baliśmy się, że na przykład trzeba będzie odwoływać festiwal na tydzień przed otwarciem. Bardzo cieszy nas jednak Konkurs Główny, w którym znalazło się aż osiem polskich premier, i duża liczba gości online.

Z punktu widzenia organizacyjnego – jako prekursorzy pandemicznych festiwali filmowych – na co zwrócilibyście uwagę, jaką radę dalibyście innym organizatorom przeróżnych imprez filmowych?

KK: Obawiam się, że sytuacja z wirusem na tyle się pogorszyła, że organizatorzy festiwali mają pod koniec roku jeszcze trudniej. Nam udało się zorganizować Octopusa niemal całkowicie w realu. Dziś na pewno nie podjęlibyśmy takiego ryzyka. Najpewniej nie przenieślibyśmy też festiwalu do sieci – w naszym wypadku nie miałoby to sensu. Ponadto, w świetle ostatnich wydarzeń w kraju, festiwale filmowe będą miały zdecydowanie trudniejsze zadanie, aby przyciągnąć uwagę odbiorców. Oczywiście w pełni popieramy protesty, ale jednocześnie współczuję innym organizatorom – w końcu sam festiwal jest najczęściej zwieńczeniem wielu miesięcy ich pracy.

GF: Kiedy organizowaliśmy Octopusa, było po kilkaset zarażeń dziennie. Teraz jest ich po kilkanaście tysięcy, wytyczne są ekstremalnie rygorystyczne, do tego dochodzą coraz silniejsze protesty. Trudno znaleźć jakąkolwiek sensowną radę. Absolutnie nie zazdroszczę organizatorom, którzy przygotowują festiwale teraz i nie wiedzą, co czeka ich za tydzień.

Zwycięzcą pierwszego konkursu na Octopusie został film “VHYes”, który klimatem idealnie wpasował się w sam wydźwięk imprezy i jej klimat. Co sądzicie o debiucie Jacka Robbinsa i czy mieliście swoich faworytów?

KK: Moje ulubiony filmy z Konkursu Głównego to „Niedosyt”, który zajął drugie miejsce, i „Relikt”. Mam jednak do „VHYes” dużo sympatii. To zabawny, nieco szalony i bezpretensjonalny film.

GF: U mnie faworytem też był „Niedosyt”. To zupełnie wyjątkowe kino, w którym właściwie z miejsca się zakochałem, a przy tym film boleśnie aktualny. Jeśli chodzi o „VHYes”, to nie byłem jego fanem po pierwszym seansie i miałem masę zastrzeżeń, ale jest w nim jakaś szczerość i energia. Nie dziwię się, że wygrał nasz konkurs.

VHYes
fot. materiału promocyjne filmu “VHYes”

Skoro jesteśmy przy konkursie, jak zdefiniowalibyście produkcję octopusową? Jakie czynniki musi spełniać film, by idealnie wpisywać się w formę i ramy waszej imprezy?

KK: Stawiamy na filmy, które łączą gatunkowy sztafaż z autorską wizją. To tak w skrócie. Oczywiście różnie bywa z proporcjami, niektóre filmy są bardziej autorskie, inne mocniej osadzone w gatunkowej konwencji.

GF: Dodałbym jeszcze, że produkcja octopusowa powinna być szalona i odważna. Wychodzimy z założenia, że nie ma nic gorszego niż kino letnie, przeciętne i bezpieczne – o wiele bardziej wolimy filmy kontrowersyjne i dziwaczne, które polaryzują widownię. Być może dlatego znaczną część tegorocznego konkursu stanowiły reżyserskie debiuty – młodzi, początkujący twórcy mają zwykle więcej determinacji w kręceniu filmów, które wyróżniłyby się na tle innych tytułów. Dlatego też w konkursie pojawiło się sporo niecodziennych połączeń, jak będący jednocześnie horrorem i dramatem psychologicznym „Relikt” czy „The Bloodhound”, który wygląda jak połączenie Egdara Allana Poego z Wesem Andersonem.

Przeczytaj również:  „Serce Sarpatty” – opowieść o honorze, wzlotach i upadkach [RECENZJA]

Ten rok to również 10 lat VHS Hell, projektu bardzo wam bliskiego, który pozwolił widzom pokochania lektorów na nowo. Który film najbardziej chcielibyście pokazać w cyklu, jakie są kolejne losy tego niezwykłego projektu?

KK: Już za moment rusza nasz projekt na Kickstarterze. Planujemy wydać artbook z autorskimi plakatami, które towarzyszyły naszym pokazom od samego początku. Pośród autorów są znani i cenieni ilustratorzy, komiksiarze, malarze i grafficiarze (m.in. Maurycy Gomulicki, Wiktor Stribog, Krik, Sebastian Skrobol, Aleksandra Waliszewska, Damian Dideńko, Łukasz Kowalczuk, Lis Kula, Przemek Dębowski, Patryk Hardziej i wielu innych). Album zostanie uzupełniony o dodatkowe archiwalne materiały z lat 90. Rozważamy też współpracę z jedną z platform streamingowych i pracujemy nad jeszcze jedną publikacją, ale o tym za wcześnie jeszcze opowiadać. Na pewno tęsknimy za regularnymi pokazami i za niedługo coś zorganizujemy, nawet jeśli to miałyby być kameralne eventy.

W tym roku pokazywaliście “W lesie dziś nie zaśnie nikt”, szumnie nazywany pierwszym polskim slasherem, choć pewni fani gatunku weszliby z tym hasłem w polemikę. Jedno jest jednak pewne – polskie kino kampowe, horrorowe, poza niewielkim okresem niezależnego kina mikro budżetowego nie miało szans rozwinąć skrzydeł w XXI wieku. Stąd pytanie – jakie są wasze ulubione, rodzime horrory? I czy sądzicie, że Jagoda Szelc, Bartosz M. Kowalski mogą tchnąć życie nie tylko w kino grozy, ale i całe kino gatunkowe?

GF: Horror był od dekad obecny w polskim kinie, ale zawsze gdzieś z boku, na marginesie – można go było wszak odnaleźć i u Wojciecha Jerzego Hasa, i u Andrzeja Żuławskiego. Niewielu było jednak twórców, którzy identyfikowaliby się z gatunkiem, bo horror – podobnie zresztą jak całe kino gatunkowe – uważany był w PRL-u za coś niegodnego prawdziwego artysty. W całym PRL-u powstał zresztą chyba tylko jeden udany polski film grozy sensu stricto, czyli wspaniałe „Medium” Jacka Koprowicza.

To się dziś na szczęście zmienia i mam teorię, że powodem jest przede wszystkim zmiana pokoleniowa. Twórcy urodzeni na początku lat osiemdziesiątych i później wychowali się już nie na DKF-ach, ale na wypożyczalniach kaset wideo, chłonęli więc kino gatunkowe godzinami. Uważam, że twórcy tacy jak Jagoda Szelc rzeczywiście mają szansę zmienić oblicze polskiego kina gatunkowego i udowodnić, że gatunek nie musi być wcale uboższy od arthouse’u. „Wieża. Jasny dzień” i „Monument” to dla mnie wybitne filmy z pogranicza horroru i kina artystycznego i chyba właśnie je wymieniłbym jako ulubione.

Richard Stanley, jeden z najbardziej unikatowych twórców skreślonych niegdyś przez twórców Hollywood, doczekał się swojej retrospektywy na tegorocznym festiwalu. Zastanawia mnie czy macie swoich, innych twórców, którzy w waszej opinii zostali zbyt szybko skreśleni i pozbawieni możliwości realizowania swoich wizji artystycznych?

KK: Chyba nie trzeba daleko szukać – na tej samej edycji pokazaliśmy mikro retrospektywę Fabrice’a du Welza, twórcy niezwykle interesującego i bezkompromisowego w swojej autorskiej wizji, a jednocześnie mocno niedocenionego. Takich twórców jest znacznie więcej i jednym z zadań, jakich postawiliśmy przed Octopusem, jest ich przypomnienie. Nie chciałbym teraz wymieniać konkretnych nazwisk i zdradzać naszych planów, ale zapewniam, że ta część programu festiwalu jest dla nas bardzo ważna.

GF: Mam tutaj dwa typy. Pierwszym jest Gerard Kargl, twórca „Angst” z 1983 roku, czyli bodaj najwybitniejszego filmu o psychopatycznym mordercy w historii kina, który po premierze właściwie zapadł się pod ziemię i zajął się realizacją reklam i filmów instruktażowych. Drugi to zmarły w 2014 roku George Sluizer, twórca porażającego thrillera psychologicznego „Zniknięcie”. Co ciekawe, po obejrzeniu tego filmu Stanley Kubrick zadzwonił do Sluizera, złożył mu gratulacja i powiedział, że „Zniknięcie” to najbardziej przerażająca rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Ponieważ film okazał się sukcesem w Europie, Sluizer otrzymał propozycję zrealizowania amerykańskiego remake’u z udziałem Jeffa Bridgesa, Kiefera Sutherlanda i Sandry Bullock. Producenci zmienili jednak finał, film okazał się klapą, a Sluizer spędził resztę życia jako reżyser niskobudżetowych filmów gatunkowych.

Przeczytaj również:  "Dźalebi dla konia" – Miasto, masa, maszyna? [RECENZJA]
fot. kadr z filmu “Kolor z przestworzy” w reżyserii Richarda Stanleya

Czy Kino Samochodowe, wynalazek powracający do łask przez konieczność dystansowania się społecznego, na Octopusie pojawił się w drodze pandemicznego wyjątku, czy planujecie utrzymać tę formę nawet po zniesieniu obostrzeń?

GF: Co ciekawe, kino samochodowe nie cieszyło się dużą popularnością na Octopusie, mimo że było w stu procentach bezpieczną alternatywą dla klasycznych seansów. Mam wrażenie, że ten pomysł został poniekąd spalony w poprzednich miesiącach. W czasie lockdownu pojawiała się masa wydarzeń na Facebooku zakładanych przez jakieś dziwne firmy, które zapowiadały organizację kina samochodowego w wielu polskich miastach. Potem nagle wydarzenia (na które w międzyczasie zapisywały się tysiące osób) znikały bez śladu, a projekty nie powstawały. Spora część osób się chyba sparzyła do tego typu wydarzeń, my też raczej nie zamierzamy organizować kolejnego kina samochodowego (no chyba że wymuszą to nas obostrzenia sanitarne w przyszłym roku).

Podobnie jak rok temu muszę was zapytać – do którego wspomnienia z tej edycji będziecie najchętniej wracać?

KK: Na pewno bardzo miło będę wspominał Piotra Cyrwusa, który genialnie wyczuł konwencję naszych pokazów z lektorami na żywo i świetnie wypadł w tej roli czytając „Commando”. Świetnie też udały się oba pokazy „The VVitch” w lesie, zarówno ten z kozłem, jak i ten z nagą czarownicą tańczącą w kłębach dymu. Cudowna atmosfera była na ostatnim pokazie festiwalu, czyli plenerowym seansie VHS Hell. Sporo tych wspomnień, jak na pandemiczną edycję!

GF: Z Piotrem Cyrwusem to była ciekawa sytuacja. Mieliśmy w planach, żeby trochę ubarwić dialogi do „Komando” o mniej lub bardziej subtelne nawiązania do „Klanu” (dość powiedzieć, że córka Arnolda nazywała się w naszej wersji Bożenka). Mieliśmy jednak obawy, że Piotr Cyrwus może się na nas obrazić. Tymczasem pan Piotr okazał się mieć gigantyczny dystans do swojego popkulturowego wizerunku – przyjechał do Gdańska z wydrukowaną listą dialogową, spojrzał na nas z szelmowskim uśmiechem i stwierdził „dodałem do dialogów coś od siebie”, a potem zrobił podczas seansu show, którego nie zapomnę nigdy. No i jeszcze zagrał w spocie promującym higieniczne zachowania na festiwalu!

Zazwyczaj pytam na koniec jakie zmiany moi rozmówcy zauważają po pandemii, was jednak wolałbym zaskoczyć lekko zmodyfikowanym pytaniem. Czy jest jakaś zmiana, w życiu festiwalu albo filmowym, wprowadzona na skutek pandemii, która chcielibyście, żeby została z nami na dłużej?

KK: Jesteśmy już tak zmęczeni pandemią i obostrzeniami, że jak najszybciej chcielibyśmy o nich zapomnieć i wrócić do w pełni tradycyjnej formuły festiwalu i niczym niezmąconej radości ze wspólnego oglądania filmów. Cieszę się, że trzecia edycja Octopusa się odbyła i udała, ale co się przy tym naszarpaliśmy… Być może jedną rzecz zostawiłbym na przyszłe edycje – spotkania online. Wywiady prowadzone przez Błażeja Hrapkowicza z Richardem Stanleyem oraz Kają Klimek z Penelope Spheeris sprawiły mi dużo frajdy. Oczywiście wolelibyśmy gościć twórców w Gdańsku, ale nie zawsze jest to możliwe.

GF: Spotkania online to jedyna dobra rzecz, jaka wynikła z pandemii. Wszystko inne należy spalić, zaorać i posypać ziemię solą. Dla mnie zawsze najważniejsze w festiwalach było wspólne kinowe doświadczenia, a pandemia dokładnie to zabija. Możemy mieć tylko nadzieję, że za jakiś czas wszystko wróci do normy.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.