FelietonyPublicystyka

Dojrzewanie z Mikiem Millsem

Maciej Kędziora
C'mon C'mon
C'mon C'mon / Gutek Film

Na półkach w moim mieszkaniu piętrzyły się sterty DVD. Pamiętam, że zawsze lubiłem patrzeć na ich etykiety wyobrażając sobie światy, w które po moim zaśnięciu przenoszą się rodzice; jakie opowieści odkrywają i jakie postaci poznają tym razem. Oczywiście, rzadko kiedy kojarzyłem nazwiska, jeszcze rzadziej rozpoznawałem twarze na okładkach – dzięki temu moja wyobraźnia mogła stworzyć z filmów Jarmuscha najciekawsze opowieści akcji. Jednak pewnego dnia nowy nabytek do kolekcji zwrócił moją szczególną uwagę – jeszcze nie dlatego, że wyreżyserował Mike Mills, którego nazwisko nic mi wówczas nie mówiło, ale dlatego, że na zdjęciu – być może po raz pierwszy – dostrzegłem znajomą twarz. Poznałem w niej Obi-Wana i nie chciałem już tylko wyobrażać sobie o czym opowiadają Debiutanci; po raz pierwszy poczułem aż tak silną potrzebę obejrzenia jakiegoś filmu powoli kurzącego się w znajdującej się nad telewizorem meblościance.

Nie wiem, jak bardzo z perspektywy czasu mitologizuję pierwszą podróż z Debiutantami, ale nie ma chyba innego filmu, który w równym odkrył przede mną nowy świat kina i jego możliwości. Oczywiście, dziesięć lat temu nie sposób było mi objąć emocjonalnie całość narracji, zrozumieć emocji bohaterów, ale czułem, jakby coś ze mną pozostało; coś nowego, dotychczas mi nieznanego. Nie były to bowiem efekty specjalne czy widowiskowe sceny walk, a pojedyncze kadry, przesiąknięte smutkiem i melancholią. Dziesięć lat temu nie wiedziałem także, że to właśnie z Mikiem Millsem będę dorastać jako kinoman.

I

Jeśli szukać jakiegoś słowa, które dobrze określa kino reżysera, byłoby nim właśnie “dojrzewające”. To ten proces obecny w życiu każdego z nas stoi w rdzeniu każdej z opowieści reżysera – często jednak jest to proces, który nigdy się nie kończy. Dojrzewanie ma bowiem dla niego różne odmiany – w kontekście młodych będzie to odkrywanie siebie i własnego “ja”, w kontekście młodych dorosłych osadzone zostanie w “dojrzewaniu” do podejmowania konkretnych decyzji. Nawet rodzice – którzy przecież z zasady zwykli już być w amerykańskim kinie poważni, a co za tym idzie, odpowiedzialni i pewni swoich wyroków oraz decyzji, dojrzewają do sprawowania roli, na którą chyba nigdy nie jest się w pełni gotowym.

kadr z filmu “Rodzinka” (2005)

Już w debiutanckim, pełnometrażowym filmie reżysera, Rodzince, temat przewodni jego kariery zostanie nam przedstawiony w postaci bardzo jasnego do odczytania symbolu. Justin Cobb, nastoletni chłopak, jest atakowany przez swojego ojca za wieczne ssanie palca (stąd oryginalny tytuł – Thumbsucker) – a co za tym idzie za dziecinność, która zdaniem starszych już mu w tym wieku nie przystoi. Niewinna czynność jest dla innych znakiem braku przysposobienia do życia społecznego; nawet przedstawiany jako przyjazny ortodonta, grany przez Keanu Reevesa mężczyzna, decyduje się za pomocą siły hipnozy i perswazji, oduczyć głównego bohatera niekontrolowanego zachowania. Dla otoczenia Justina moment przejścia, jakim jest okres adolescencji, jest tożsamy z momentem, kiedy zaczyna się nie tyle usamodzielniać, ile wpisywać w ogólnie przyjęte schematy.

Nie jest tak jednak dla samego reżysera. Proces dojrzewania nie musi kończyć się w sposób konserwatywny – kiedy zdecydujemy się wpisać w gotowy klucz zachowań. Mills pokazuje, że nie zawsze droga, którą torują nam inni, jest tą właściwą; patrząc na jego debiut, jest wręcz na odwrót – nie można uwierzyć w to, co mówią nam inni. W morale wybrzmiewa hasło „Niech nie definiują nas oceny i zasłyszane opinie!”. Dojrzewanie jest czymś naszym, czymś osobistym. Chwilą, w której powinniśmy określić siebie sami, nie pozwalając tym samym, by robili to za nas inni.

II

Tożsamości bohaterów nie są jedynie budowane za pośrednictwem pojedynczych gestów – dla ich dojrzałości równie ważne są relacje rodzinne, rzutujące na ich przyszłość, przeszłość jak i filmową teraźniejszość. Zawieszenie w rzeczywistości będzie zresztą kluczową metodą pracy reżysera. Szczególnie od czasu Debiutantów, gdzie bardzo wyczuwalna będzie fragmentaryczność ekranowej opowieści w kontekście całego życia postaci.

Mills przedstawia rodzinę na różne sposoby. Czasem ukazuje ją w formie patchworkowej – jak w Kobietach i XX wieku, gdzie jest ona złożona z matki, syna, jego przyjaciółki oraz lokatorki zajmującej jeden z pokoi; czasem w formie oddalonej na skutek migracji i przymusu zawodowego – jak w najnowszym C’mon C’mon, gdzie przez różne wypadki dorosłego życia Johnny stracił kontakt z resztą bliskich.

Jeden kontekst jednak niezmiennie powraca – wątek gotowości na śmierć oraz żałoby. Terminalność życia, jego chwilowość, wybrzmiewa często w momentach zaskakujących. I tak gdy na ekranie oglądamy ciepły, rodzinny wieczór Dorothei z Jamiem i ich kotem w Kobietach…, głos grającej ją Anne Benning z offu, poinformuje nas, że jej bohaterka nie dożyje końca millenium. Trzy lata w nowym tysiącleciu przeżył natomiast Hal, tata głównego bohatera Debiutantów, powracający na ekranie w licznych wspomnieniach. Nie zawsze będą one prawdziwe – czasem zwodniczość pamięci podmieni w wyobraźni syna ojcowski płaszcz na sweter albo na odwrót. Tu zresztą wątek odchodzenia wybrzmiewa najmocniej, najsilniej; a żałoba staje się pryzmatem, przez który patrzymy na opowieść.

Porzucony przez zmarłego Oliver (Ewan McGregor), nie może odnaleźć się w rzeczywistości. Rzuca się w wir pracy, spaceruje z odziedziczonym po ojcu Jackiem Russellem, próbuje wypełnić sobie pustkę. Jednak wykonywane czynności – niezależnie jak czasochłonne i męczące nie potrafią zagospodarować odcięcia emocjonalnego, braku bliskości, czułości, wsparcia. Przez Debiutantów przechodzimy, nie tylko patrząc na proces zakochiwania się – skądinąd to właśnie sceny McGregora i Laurent zapamiętałem najbardziej wyraźnie po pierwszych, nastoletnich seansach – ale również przez próbę pogodzenia się z odejściem kogoś z kim prawdziwą, zdrową i pełną wsparcia rodzicielską relację zbudowaliśmy na chwilę przed śmiercią.

Wracając na rzecz tego tekstu do kina Millsa, zauważyłem właśnie te małe zmiany w scenach, które najbardziej mnie poruszają. Zaskoczyła mnie zwłaszcza jedna – mimo wielu seansów w pewnym etapie swojego życia, nigdy nie zwróciłem uwagi na stronę muzyczną opowieści o Oliverze. Była ona oczywiście dla mnie obecna od zawsze, ale teraz, być może jako echo przeszłości, albo po prostu świadectwo innej wrażliwości, ogromnie mnie poruszyła, dotknęła. Jej pozorna prostota, zapętlenie – staje się niejako symbolem całego Millsowskiego kina. Wiecznie meandrującego w konkretnej przestrzeni, ale jednocześnie w swym minimalizmie (a także, w swej powtarzalności) urzekającego.

III

Z pożegnaniem rodzica musi poradzić sobie także główny bohater C’mon C’mon. Poznajemy go rok po śmierci – Johnny od tego czasu nie kontaktował się z siostrą. Kłótnie, wyrzuty, przerzucanie winy w trakcie opieki; wszystko sprowadza się do rodzinnej separacji. W tym czasie Johnny, by lepiej zrozumieć świat – zapewne w momencie kiedy sam dużo aspektów kwestionował – zdecydował się zacząć zadawać innym pytania.

Zadawanie pytań często jest metodą, jaką Mills stosuje w swoich scenariuszach. Często pozostają one bez odpowiedzi – tak jest na przykład pod koniec Debiutantów, gdy Oliver zwraca się do swojej partnerki z pytaniem “Co teraz?”. W innych przypadkach postacie nie tyle poszukują odpowiedzi u innych, ile same kwestionują swoje decyzje; przykładem niech będzie Justin z Rodzinki zastanawiający się, czy klub debat to na pewno dobre dla niego miejsce. Johnny pragnie jednak usłyszeć opowieści innych osób. Z każdą sceną coraz aktywniej ich słucha, uwidacznia się jego reporterska wrażliwość; empatyzuje z ich historiami; nie tyle odhacza przygotowany formularz, ile poszukuje możliwości rozwinięcia wysłuchanych narracji.

Ewan McGregor Begginers
Kadr z filmu “Debiutanci”

Podejście Millsa do pytań przypomina trochę scenę z balu przebierańców. Bohater Ewana McGregora przebiera się w niej za Zygmunta Freuda; dzięki temu, wciąż zamknięty w sobie, nie będzie musiał wiele mówić – będzie za to mógł ciągle słuchać opowieści innych osób. W pewnym momencie jedna rozmowa, z leżącą na przekształconej w prowizoryczną psychoanalityczną kozetkę kanapie Anną, całkowicie zmienia ton sceny i filmu. Przestaje być ona melancholijna, wyciszona – wraz z pojawieniem się Melanie Laurent na ekranie, w narracji objawia się dynamika, opowieść się aktywizuje. W czym ten moment przypomina resztę historii opowiadanych przez reżysera? W tym, że zadają one pytania, aż do momentu, w którym pojawi się odpowiedź tak dla niego ważna, tak istotna, że chwyta się jej przez resztę trwania projekcji.

IV

Poszukując odpowiedzi na pytanie, co wciąga do świata Millsa, należy zwrócić uwagę na cechę być może oczywistą, ale jednocześnie pozwalająca z łatwością wejść w rzeczywistości jego kina. Twórczość autora Rodzinki jest bowiem po prostu przystępna. Każdy cytat ma swój przypis – niezależnie czy książkowy (wówczas tytuły dzieł wyświetlają się na ekranie), czy filmowy – w postaci metryki Koyaanisqatsi pokazywanego jako element narracji Kobiet i XX wieku.

Dzięki tej inkluzywnej intertekstualności nie sposób zagubić się w historiach reżysera. Wybić się z wątku na skutek niezrozumienia nawiązania, zatracić sens opowieści. Kody, do których odwołuje się reżyser, nie mają na celu rozgrywania intelektualnego pojedynku z widownią; li tylko kreują rzeczywistość, są jej elementami, ale ich znajomość ma znaczenie marginalne, nie o nią wszakże chodzi. Każdy tytuł, każda przywołana pozycja, pomaga mu po prostu budować szczerość świata przedstawionego; ale jednocześnie nie chce przez próbę zachowania realizmu przestrzeni nikogo wyrzucić poza nawias zrozumienia.

Kobiety i XX wiek
kadr z filmu “Kobiety i XX wiek”

Dzięki tej decyzji, mimo młodego wieku i niedoświadczenia w obcowaniu z kinem, odkryłem swego czasu jego filmowy świat. Poczułem się w nim chciany, zrozumiany, zaproszony do pozostania w nim na dłużej. Zawsze bowiem wiem, że mogę powrócić – i jeszcze raz poczuć bijące z ekranu ciepło i empatię dla widza.

***

Odkurzając ponownie DVD z Debiutantami na rzecz tego tekstu, jak i powracając do jego pozostałych dzieł, zrozumiałem, że Mike Mills, być może jako pierwszy autor był ze mną od samego początku. Wprowadził w świat niezależności – zarówno emancypacji mojego gustu, jak i w świat poetyki amerykańskiego kina niezależnego; skupionego na postaciach, pytaniach, wciąż poszukującego sensu naszego życia. I choć podobnie jak reżyser nie zawsze potrafię znaleźć właściwych rozwiązań stawianych przede mną problemów; jednego jestem dziś pewien. Kiedy poszukiwałem odpowiedzi na pytania: “Co chcesz robić?”, “Co daje Ci ogromną radość i spełnienie?”, twórczość Millsa powiedziała mi: “Kino”. Postanowiłem więc, niczym jego bohaterowie, chwycić się jej i pozostać z nią na dłużej.

Tekst powstał we współpracy z Gutek Film.
Zapraszamy do kin!

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.