FilmyKinoRecenzje

“Gorący temat”, czyli na cały głos, całą dobę [RECENZJA]

Maciej Kędziora
Gdy w 2016 jeden z największych potentatów branży medialnej, Roger Ailes, został zwolniony z pracy na skutek oskarżeń o molestowanie, cały Fox News i konserwatywne imperium Roberta Murdocha zadrżało. Czas pokazał, że zła nie idzie wyplenić tak szybko – warto jednak, choćby filmami takimi jak Gorący temat, przypominać, że nikt nie jest nietykalnym, nawet w najbardziej zgorzkniałym światku.

By opowiedzieć historię przełomowego we współczesnej historii amerykańskich mediów momentu, reżyser Jay Roach cofa nas do 2015 roku, konkretnie do 6 sierpnia kiedy to Megyn Kelly (Charlize Theron), jedna z najważniejszych prowadzących całego Fox News, w trakcie pierwszej debaty republikanów, zadała wtenczas kandydatowi, Donaldowi Trumpowi pytanie o złe traktowanie kobiet. Parę dni później znalazła się na ustach wszystkich zwolenników w czapkach “Make America Great Again”, którzy masowo wysyłali jej listy z groźbami. Prosząc o reakcję ze strony władz Foxa oraz Rogera, Megyn usłyszała jedynie znamienną ciszę.

Reżyser sugeruje, że brak reakcji z ich strony przelał czarę goryczy i spowodował, że Kelly również milczała – wtedy gdy Gretchen Carlson (Nicole Kidman)  coraz odważniej liberalna dziennikarka stacji, chwilę po swoim zwolnieniu złożyła pozew o molestowanie seksualne w miejscu pracy przeciw Rogerowi Aliasowi. Najważniejszym pytaniem, do którego będzie dążyła narracja stanie się szybko jasne: “Kiedy i po której stronie opowie się Megyn Kelly?”.

W głośnej historii pojawia się również ta trzecia, Kayla Pospisil (Margot Robbie), zbudowana scenariuszowo z historii wielu kobiet pracujących w medialnym molochu. I to jej część opowieści, do teraz niesłyszana, stanie się prawdziwym krzykiem Gorącego tematu. Krzykiem szczerym, brutalnym, lecz co gorsze, za długo będącym jedynie niemym, niesłyszanym przez innych.

Z Kaylą może utożsamiać się każdy z nas. Oczywiście, nie wszyscy będziemy wiernymi ewangelikami, nie wszyscy (w tym, co warto podkreślić jeśli chodzi o polityczny odbiór filmu, na pewno nie ja) reprezentujemy i zostaliśmy wychowani w zgodzie z konserwatywnymi ideałami. Rozumiemy jednak jej potrzebę zostania docenioną, wiarę w to, że nasze zdanie i nasza praca ma znaczenie. Każdy z nas również na pewnym etapie, próbuje prześcignąć swojego mistrza – w jej przypadku Gretchen Carlson.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Ideały i marzenia Kayli zniszczy jednak jej szef, jednym, długim, przeciągniętym do bólu spotkaniem, którym reżyser ukaże nam modus operandi Ailesa. Gdy wydaje nam się, że już sam obrót przed biurkiem jest dobitnym ukazaniem seksizmu, zamaskowany pod toną charakteryzacji John Lithgow, prosi pełnym oślizgłości głosem o coraz większe, stopniowe, podwijanie sukienki. W oczach Margot Robbie wymalowane jest wówczas uczucie towarzyszące każdemu widzowi: strach, przerażenie, mdłość.

fot. materiały promocyjne Monolith

Podobnie jak w Na cały głos, zeszłorocznym serialu również poruszającym sprawę Rogera Ailesa, jego ekranowy odtwórca chowa się pod toną charakteryzacji. O ile jednak w serialu, mimo wybitnej roli Russela Crowe’a, ograniczała ona jego możliwości dramatyczne (jako że to on był głównym bohaterem), w filmie spełnia inne zadanie. Tona make-upu na twarzy Lithgowa (który chociażby w The Crown udowadniał, że charakteryzacja mu nie straszna), jeszcze bardziej podkreśla demoniczność i monstrualność granej przez niego postaci. Na Aliesa nie da się patrzeć, każdy pojedyncze młuśnięcie jego językiem wargi wywołuje w nas dreszcze, a każde nachalne zbliżenie się do bohaterek mrozi nam krew.

Jego kontrastem jest każda z silnych i niezależnych kobiet, wzbijających Gorący temat na wyżyny publicystyki filmowej. Margot Robbie wygrywa każdą mocną scenę dramatyczną na najwyższej nucie (trudno mi znaleźć równie przejmującą scenę, co telefoniczna rozmowa z przyjaciółką), Charlize Theron udowadnia w każdej ekranowej minucie, że to dla niej bardzo ważna opowieść o kobiecym wyzwoleniu w świecie, gdzie “feministka” to najgorsza inwektywa, a Nicole Kidman, choć jej na ekranie jest najmniej, przejmująco odgrywa dramat związany z aktem odwagi jakiego się podjęła.

Szkoda, że z równym pietyzmem do swojej roli nie podszedł scenarzysta, Charles Randolph, zbyt często decydujący się pisać historię na modłę swojego największego hitu, The Big Short. Po pierwsze, w przeciwieństwie do hitu Adama McKaya, jeśli nie znacie realiów Fox News i szczegółów afery Ailesa, będzie wam bardzo ciężko się połapać. Gorący temat zarzuca nas listą nazwisk, na ekranie raz po raz wyświetlają się kolejne, a my, bez wytchnienia, próbujemy połączyć kropki; bywa to trudne nawet gdy jesteśmy dobrze zaznajomieni z całą sprawę. Drugi zarzut jest jednak poważniejszy i bardziej rzutuje na cały seans – Randolph skacząc po wątkach za często je urywa, co skutkuje niedopowiedzeniami, a także zapomnieniem drugiego antagonisty, Billa O’Rilley’ego, który pojawia się na ekranie zdecydowanie zbyt rzadko, przez co wszystkie jego grzechy nie zostaną boleśnie udokumentowane. A wielka szkoda, szczególnie, że finalne napisy sugerują, że duet Roach/Randolph atakował również w niego.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Gorący temat zaskoczył mnie jednak na innym froncie. Bowiem dokumentując realia pracy w Fox News, łącząc to zarazem z satyrą i karykaturą wpisaną w styl scenopisarski Randolpha, produkcja nie popada w wyszydzanie każdych pracowników radykalnie republikańskiej stacji. Widać to szczególnie dobrze w rozpisaniu roli Megyn Kelly, co chwile kwestionującej swoje wartości, jednocześnie podkreślającej na każdym kroku dość konserwatywne i chrześcijańskie poglądy (i co ważne, twórcy nie próbują tego piętnować) – choć Kelly często podkreśla, że głosuje zarówno na partię republikańską jak i na demokratów.

fot. materiały promocyjne

Jeszcze lepiej widać to w postaci granej przez Kate McKinnon, zadeklarowanej lesbijki i demokratki, pracującej jako jeden z wydawców w O’Rilley Factor. Pokazuje, że ludzi pracujących w Fox News nie można wrzucać do jednego worka, nie każdy z nich jest kipiącym testosteronem redneckiem, ani konserwatywną do bólu “good wife”. Gorący temat celuje bowiem nie tylko w Rogera Ailesa, ale również stereotypy. Udowadnia, że nie można sądzić ludzi miarą marki, a nikt nie ma w DNA zapisanego kodu swojej obecnej pracy. Niektórzy po prostu potrzebują się utrzymać.

W finalnych scenach, Roach sugeruje, że usunięcie Ailesa nie zmieni systemu. Jak pokazał czas jego myślenie póki co znajduje odbicie w rzeczywistości – punkt wyjścia, seksistowskie komentarze prezydenta USA Donalda Trumpa nadal są smutną codziennością, a o konieczność istnienia ruchu Me Too potwierdzają kolejne oskarżenia, padające również na innych pracowników stacji (z O’Rilley’m na czele). Roach sugeruje również jeszcze jedno – zmiana wychodzi od odważnych. Takich jak Gretchen Carlson i 22 innych kobiet, które zdecydowały się zeznawać.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Big short", "Na cały głos"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.