Recenzje

“(Nie)znajomi”, czyli “Ustaw powiadomienie: Obejrzę w dniu premiery” [RECENZJA]

Maciej Kędziora

Gdy w 2016 roku na ekranach włoskich kin zagościła produkcja Dobrze się kłamię w miłym towarzystwie sam reżyser, wtenczas nieznany światowej publiczności Paolo Genovese, nie spodziewał się zapewne, jak wielkim międzynarodowym hitem stanie się ta mała produkcja. Jak jednak się okazało, krytyka społeczeństwa technologicznego i smartfonów (a właściwie alegoria telefonu jako czarnej skrzynki naszego sumienia), przemówiła nie tylko do widzów na całym świecie, ale i twórców, którzy postanowili przełożyć historię niebezpiecznej gry znajomych na potrzeby własnego kraju. I tak dostaliśmy już bardzo nieudaną, netflixową próbę francuską z m.in. Berenice Bejo, Vincentem Elbazem i Dorią Tillier, a także niedostępne w naszym kraju propozycje z Turcji, Hiszpanii, czy Korei Południowej. W 2019 przyszedł wreszcie czas na naszą, rodzimą wariację, która – całkiem niespodziewanie i na przekór krytycznym głosom – postanowiła wnieść do opowieści coś nowego i przebić, przynajmniej w moim odczuciu, oryginał.


Przeczytaj również: Quidditch, wikingowie i bardzo dziwne filmy, czyli Kapitularz 2019

Od początku wszystko wydaje się być niby znane, ale jakieś inne. Bo i prolog dłuższy, a rozmowa o prezerwatywach mniej wymuszona. Nawet bohaterowie, choć rzekomo Ci sami, całkowicie inni. Czujemy się wówczas jak postać Tomasza Kota, nerwowo prasująca ręką swoją marynarkę. To miał być bezpieczny seans, podczas którego mieliśmy odegrać wszystkie zwroty akcji i co zabawniejsze żarty. Już po pierwszych minutach okazuje się jednak, że tytuł był proroczy – bo choć scenariusz nam znajomy, to finalny produkt nie do końca.

Kadr z filmu “(Nie)znajomi “

Bohaterowie Genovese zostali tutaj przepuszczeni przez sito polskości. I tak, Ewa (Kasia Smutniak), to przykład self-made woman, finansowej głowy rodziny, kursującej ciągle na linii Włochy – Warszawa (subtelne nawiązanie do biografii aktorki), a jej mąż (Tomasz Kot), w przeciwieństwie do oryginału nie jest chirurgiem plastycznym, a pełnoetatowym ojcem, dzięki czemu znana z oryginału scena pewnego połączenia z córką wybrzmiewa jeszcze mocniej. Tych subtelnych różnic będzie jeszcze więcej – dzięki konserwatywnym poglądom Grzegorza (Łukasz Simlat), jego kryzys małżeński z żoną oddziałuje jeszcze mocniej na widza, dzięki buddyzmowi i zen, rozgrzana do granic czerwoności miłosna relacja Czarka i Oli również staje się znacznie bardziej wiarygodna. Jedynie Wojtek (Wojciech Żołądkowicz) taki sam, ale nikogo nie powinno to dziwić – postać Peppe wygrywała cały klimat “Dobrze się kłamie…”.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Zaadaptowanie postaci na potrzeby realiów naszego kraju, umożliwiło duetowi Sarnowska/Śliwa, na usunięcie z historii wątków, które poniekąd rujnowały wydźwięk Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie. Ba, często podejmowane przez nich zabiegi w kreśleniu portretów postaci podważają jakość pierwowzoru – parę razy (szczególnie w kontekście wątku Ewy i Tomka), łapałem się za głowę, uświadamiając sobie, że tak właśnie chciałem by rozwinął się oryginał. I jest to w podejściu do pierwowzoru rzadkość, gdyż większość z wariacji pozostawała mu wierna często co do joty.


Zobacz również: “The Spy”, czyli najlepsza rola w karierze Sachy Barona Cohena

Same clou całej produkcji, czyli telefoniczna gra szczerości, wypada tu niezwykle przekonująco. Oczywiście, mimo zmian, nadal mamy do czynienia ze zgranymi kartami – udawanymi połączeniami, dramatycznymi sms-ami, czy wiernołamstwem sextingowym. Ale kluczowym dla (Nie)znajomych nie jest to, co wyświetla się na ekranie telefonu, ale rzucane nad faworkami z cukrem pudrem (w miejsce włoskiego tiramisu) słowa.

Kadr z filmu “(Nie)znajomi”

Każde, często znane z innych wersji, powiadomienie, to jedynie punkt wyjścia do pasjonujących, czasem ciętych, czasem zabawnych dialogów. To w nich wychodzi, nie bójmy się tego słowa, geniusz scenariusza, bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, udało się w naszym kraju napisać przezabawne, cięte kwestie, nie popadające w kicz i pastisz. Nawet przekleństwa, dotąd zazwyczaj wymuszone w naszych komediach (szczególnie ich wydźwięk zakrzywiony jest przez produkcje Patryka Vegi), są tu uzasadnione, soczyste i szczerze bawią.

(Nie)znajomi podobnie jak większość innych produkcji zamkniętych w czterech ścianach małego mieszkania, polega głównie na aktorach. Na całe szczęście, reżyser Tadeusz Śliwa świadomy znakomitego poziomu swojej obsady, wykonuje tutaj tour de force polskiego aktorstwa. Najbardziej zachwyca Kasia Smutniak, która choć ponownie musi się wcielić w prawie tę samą postać, kreuje ją zupełnie inaczej, skupiając się i ogrywajac inne emocje. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że wypada jeszcze lepiej niż we włoskiej wersji, choć fakt faktem – Ewa i Tomek to zdecydowanie najlepiej napisane postacie całej produkcji. Dlatego też Smutniak w jej popisach wtóruje jej ekranowy partner, wybitny Tomasz Kot, odkrywający na ekranie siebie, stając się tym samym najbardziej wiarygodną, iście mumblecore’ową postacią.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Zobacz również: Kamp w rytmie disco

Szczególne pochwały dla Smutniak i Kota nie powinny odbierać zasług reszcie obsady, bowiem każdy tworzy wielowymiarową i, co rzadko spotykane w naszym kinie środka, szczerą postać. To, co jednak najbardziej zaskakuje, jest niebywała chemia między aktorami, spijającymi sobie z ust dialogi, napędzającymi siebie nawzajem i wyciągającymi ze swoich partnerów to, co najlepsze.

Kadr z filmu “(Nie)znajomi”

Jedynym, co zaburza entuzjastyczny, holistyczny obraz filmu, jest jego strona formalna. Nie chodzi nawet o telewizyjność – wymuszona jest ona konwencją i ulokowaniem akcji w mieszkaniu. Niezrozumiałe są natomiast pewne decyzje montażowe i operatorskie, w szczególności zbyteczne górne plany i mdląca falująca kamera, zabijająca immersję. Gdyby i na tym polu było więcej dyscypliny, statycznych kadrów, (Nie)znajomi spokojnie mogliby pretendować do najwyższych laurów.

Znamiona teatralności, jakie nosi Dobrze się kłamię w miłym towarzystwie, widać po mnogości adaptacji i ujęć filmowych jakie dotąd powstały. Trudno mi nawet mówić o remake’ach sensu stricte, bardziej przypominają one kolejne wystawienia tej samej sztuki w różnych teatrach z inną obsadą. Z tymże o ile wersja francuska była bardzo odtwórcza i nic nie dodawała do oryginału, Tadeusz Śliwa nie boi się atakować współczesnego sacrum i traktuje tekst źródłowy dość ostro, nie bojąc się go modyfikować i zmieniać.

(Nie)znajomi osiągnęli to, co wydawało się nieosiągalne w gatunku rodzimego komedio-dramatu: stali się znakomitą propozycją, która zawiera w sobie bardzo ważny morał, jednocześnie nie moralizując widowni. Więc czym prędzej włączcie telefon, kupcie bilety i idźcie do kina. Bo szansa na obejrzenie tak dobrej polskiej komedii zdarza się równie rzadko, co zaćmienie księżyca znane z oryginału.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.