Recenzje

Odkrycia Roku – Podsumowanie Roku 2018 #1

Maciej Kędziora

Kiedy w wielu miejscach na świecie słychać wybuchające korki win musujących i szampanów, my rozpoczynamy nasze filmowe podsumowania roku. Dziś zajmujemy się najbardziej niedocenianymi, czy też nieodkrytymi przez szeroką publikę produkcjami, które z jakichś powodów zapadły nam w pamięci, zostały z nami na dłużej. Nie szukajcie tutaj jednak największych hitów z kinowych repertuarów – te zostawimy sobie na późniejsza listę. Jeśli zaś chodzi o życzenia noworoczne, to całą redakcją życzymy wam zdrowia, szczęścia i wielu niezapomnianych przeżyć, szczególnie tych kinematograficznych!

Kolejność filmów na liście jest chronologiczna (według polskiej premiery)


Księżyc Jowisza” – reż. Kornél Mundruczó

Nikt mnie tak kompleksowo nie zadowolił pod względem artystycznym w mijającym roku, jak Kornél Mundruczó. W grudniu w TR Warszawa odbyła się premiera wyreżyserowanego przez niego spektaklu Cząstki kobiety, w którym psychologizowanie spod znaku Ibsena zostało znakomicie połączone z sitcomowo-telenowelową estetyką, zaś wcześniej w lutym pojawił się w kinach jego film Księżyc Jowisza, pominięty, niesłusznie niedoceniony, zaskakujący na tak wielu poziomach.

Węgrowi udaje się brawurowo połączyć artystyczny sznyt z blockbusterową dezynwolturą. Drżąca kamera przemyka przez obozy uchodźcze przypominające jeden z dantejskich kręgów piekła, by później obiektyw lawirował wokół latającego muzułmanina, odkrywającego w sobie nadludzkie moce. Dekadenckie i laickie społeczeństwo zachodu zderza się z desperacką walką o przetrwanie oraz żarliwą religijnością ludzi uciekających z terenów objętych wojną.

Kornél Mundruczó nie buduje jednak dylematów na dobrze znanych argumentach jednej i drugiej strony – po każdej stronie sporu dostrzega słuszne obawy i sztucznie podsycaną agresję. Reżyser mnoży sprzeczności, pozbawia widza wygodnych osądów, rzuca mu w twarz silnymi argumentami. A że wszystko jest nakręcone w cudowny sposób, to Węgrowi udaje się nie lada sztuka: małżeństwo polityki, socjologii i hollywoodzkiego podejścia nie jest mezaliansem i widowiskową klęską, lecz jawi się bardziej jako wielopłaszczyznowe podejścia do wielce trudnego zagadnienia dotyczącego kryzysu uchodźczego, dla którego nie ma jedynie słusznego rozwiązania. (Odkrył Marcin Kempisty) – Film znajdziecie na serwisie vod.pl


Pomiędzy słowami” – reż. Urszula Antoniak

Urszula Antoniak, znana dotychczas głównie fanom holenderskiej kinematografii, zdecydowała się przekuć swoje biograficzne doświadczenia związane z emigracją na film, tworząc portret Michała (upierającego się przy imieniu Michael), młodego prawnika, który całkowicie chce się wybyć z siebie swej największej wady – pochodzenia. Po śmierci matki przybył do Berlina z postanowieniem zostania Niemcem i pełnej asymilacji w ichniejszym społeczeństwie. Mówi jedynie po niemiecku, odwraca się od potrzebujących, z pogardą spogląda na grupy wracających po ciężkiej pracy (eks)rodaków.

Gdy wydaje się jednak, że Pomiędzy słowami skupi się jedynie na bardzo jednostronnym ukazaniu emigranta, wtedy pojawia się Stanisław i ze średniego filmu, dzieło Antoniak ociera się o wybitność. Relacja, jaką budują między sobą przepełniony dziecięcym żalem i goryczą Michał (wybitny w każdym elemencie Jakub Gierszał) oraz słodko rubaszny, acz zniszczony przez życie ojciec, z miejsca staje się niedoścignionym w naszym kraju wzorem.

Antoniak w żadnym momencie nie będzie prawić widzowi morałów, pozostawiając nam pole do własnych dywagacji i rozważań na temat tożsamości narodowej, akceptacji społecznej, emigracji, a także poszukiwania własnego miejsca na świecie. A to wszystko przy akompaniamencie niesamowitej muzyki połączonej z zaskakująco przemyślanymi kadrami, żywcem wyjętymi z klasyków francuskiego kina. (Odkrył Maciej Kędziora)  – Film znajdziecie na platformie vod.pl 


Bliskość” – reż. Katemir Bałagow

Debiut Bałagowa, ucznia wynoszonego na piedestały Aleksandra Sokurowa, to obraz, który mną wstrząsnął. Co ciekawe, nie po pierwszym seansie, lecz po drugim. To historia osadzona w kaukaskiej społeczności kabardyjsko-żydowskiej, gdzie pierwsze skrzypce w matrymonialnej polityce rodzinnej odgrywa pochodzenie plemienne. Co więcej, jest to historia miłosna. No nic bardziej generycznego, nudnego, i to nudnego w kategorii kina ambitnego tudzież regionalnego. To prawda – Bliskość mocno osadzona jest w strukturze plemiennych ziomkostw, w kulturze podzielonej od wewnątrz rosyjskiej prowincji. Szczególnie brzemienne są tutaj wieści o nieludzkim zarzynaniu się podczas czeczeńskiej wojny, o czym twórca również nie omieszka wspomnieć. Antagonizmom etnicznym pikanterii dodaje jeszcze lokalna społeczność żydowska, gdyż z nimi mało kto się lubi. Ale Bliskość, przynajmniej dla mnie, to przede wszystkim tragiczne, destrukcyjne relacje jak knebel wiążące bohaterów.

Tytułowa bliskość, a właściwie rosyjska tesnota wydaje się nader kluczowa, bo u Bałagowa klaustrofobii zostaje nadane jeszcze dotkliwsze znaczenie. Rodzina Koftów, a w szczególności Ila (Darya Zhovnar) zostaje bezpardonowo i radykalnie ściśnięta w kwadratowym kadrze. To tytaniczna praca aktorów sprawia, że film ogląda się z takim niepokojem, zawahaniem, tłumionym zagęszczeniem. Protagonistka, splątana między miłością do dzikusa, Kabardyjczyka, a narzuconym mariażem ze skoligaconym Semitą, przeżywa swój skulony dramat – tak ciężki, że sama wydaje się powoli zapadać pod jego ciężarem.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Stąd też próba młodzieńczego buntu, imposybilistycznej kontestacji tej felernej rzeczywistości, podyktowanej arbitralnie przez wszystkich, tylko nie przez nią samą. Podejmowane przez Ilę działania są żałosne, niezrozumiałe, przedstawione w tak poważny sposób, a przecież na wpół kretynoidalne. Ale Bliskość jest szczytem kina sensualistycznego i bohaterka nie ma być probierzem zdrowego rozsądku. Jej akcje to akty eskapizmu, prowokacji, chwilowej alienacji. Nierzadko kończą się one płaczem, żalem, one zwyczajnie bolą i ranią. Wydaje się, że przeżywanie tego z każdym razem staje się coraz bardziej zmysłowe i dotkliwe.


Wszystko działa spójnie dzięki kunsztowi estetycznemu. Kolorystyka jest bardzo wyraźnie zarysowana; szafirowe odcienie odzienia bohaterki kontrastują m.in. z ceglanym rusztowaniem jej matki. W ogóle ubiór odgrywa tutaj kluczową rolę, kolejne kreacje protagonistki olśniewają stylem, ale mają też wymiar rebeliancki. Ila chce uwolnić się od konwenansów, stąd ikoniczna dla niej kurtka z motywem tygrysa, podobna zresztą do tej noszonej przez Kierowcę w Drive (2011). Barwy wyostrzają w filmie poczucie zagubienia i przeciwstawienia, czynią Bliskość niezwykle pięknym i szczerobarwnym obrazem, który trochę niesłusznie został pominięty w topowych kanonach mijającego roku. (Odkrył Kamil Walczak) – Film znajdziecie na platformie vod.pl


Lato 1993” – reż. Carla Simón

Niewiele było w tym roku tak wyciszonych i przejmujących filmów, jak Lato 1993. Nagrodzony w Berlinie debiut Carli Simón nie jest, jak mógłby sugerować tytuł, nostalgicznym zapisem minionych chwil. Owszem, lato na wsi gdzieś w Hiszpanii jest piękne i słoneczne, a główna bohaterka – sześcioletnia Frida – spędza czas na spacerach do lasu, zabawie z dziećmi, kąpielach i opalaniu, lecz co jakiś czas bohaterowie przypominają nam o tragedii, którą przeszła dziewczynka. Również mieszkająca z nią ciotka, wujek i kuzynka nie wiedzą do końca, jak mogą jej pomóc dźwigać ten ciężar.


Lato 1993 to obraz niezasłużonego, znajdującego się najczęściej poza kadrem cierpienia. Ten krótki pobyt ze stającą na nogi po katastrofie rodziną jest tak poruszający, bo reżyserka ma świadomość, że dziecko często staje się bezbronne w starciu z niezrozumiałymi emocjami. Co jednak najważniejsze, Carla Simón pokazuje, że z czasem rana zacznie się goić. Pozostanie po niej blizna, lecz rodzinne ciepło, zrozumienie i miłość pozwolą ją zaakceptować. (Odkrył Wiktor Małolepszy) – Film znajdziecie na platformie vod.pl


Blanka” – reż. Kohki Hasei

Nazywanie Blanki prywatnym odkryciem roku jest może drobnym nadużyciem, ale traktowanie jej w kategorii pozytywnego zaskoczenia już w pełni oddaje istotę mojego stosunku do filmu Kohkiego Haseia. Historia 11-letniej dziewczynki, próbującej odnaleźć na ulicach przesiąkniętej występkiem Manili dotąd niezaznanych wartości rodzinnych, nie miała łatwych relacji z dystrybucją na rynek europejski. Film trafił do polskich kin z trzyletnim opóźnieniem i to w dodatku w sam środek sezonu ogórkowego, co nie zwiastowało entuzjastycznego i tłumnego przyjęcia ze strony widowni.

Blanka wycierpiała więc wiele jeszcze przed samym kontaktem z odbiorcą, ale fakt faktem ten zniosła już z uniesioną głową. Pomimo całej schematyczności figur stosowanych przez Haseia, Blanka stanowi bowiem naprawdę ciepły i pokrzepiający dramat rodzinny, skierowany zarówno do odbiorcy młodszego, jak i jego starszego odpowiednika. Choć więc za jej domenę nie można uznać oryginalności, to w kategorii filmowości elementarnych emocji spisuje się bezbłędnie. To nie jest kino przez wielkie K, ale kino radości, kino prozaiki. Stąd też w leniwe letnie popołudnie trudno było wyobrazić sobie lepszy wybór na seans… (Odkrył Tomasz Małecki


Szkolna Edukacja” – reż. Kyle Rideout

Amerykańskie szkoły średnie portretowane w amerykańskich komediach dla nastolatków uczęszczających do szkół średnich mają to do siebie, że są miejscami niezwykle zniuansowanymi i z ich ogarnięciem problem mają nawet ci uczniowie, którzy chodzą do nich już od kilku lat, a całościowo z publiczną edukacją mają do czynienia od lat kilkunastu. Jak w takim razie ma sobie w tym skomplikowanym miejscu poradzić osoba, która po raz pierwszy, po całym życiu spędzonym w domu u boku nadopiekuńczej matki, trafia tam dopiero u progu dorosłości?

W takiej właśnie sytuacji znajduje się Liam (Daniel Doheny, znany fanom Netflixa jako Alex Strangelove), który, w pogoni za tajemniczą pięknością (i potrzebą pełnoprawnego przebrnięcia przez okres dorastania), sabotuje kończący jego domową edukację egzamin państwowy, w wyniku czego na jeden semestr trafia do liceum. To wydarzenie stanie się początkiem niesamowicie niezręcznej oraz niesamowicie aktualnej historii, w której kwestie poszukiwania własnej tożsamości, relacji rodzic-dziecko, przyspieszonej socjalizacji i pięknego okrucieństwa szkolnych realiów zostały perfekcyjnie rozwinięte i potraktowane w świeży, celny sposób.


Nawet jeżeli Kyle Rideout usłyszał kiedyś stwierdzenie, że w obrębie gatunku amerykańskich szkolnych komediodramatów dla nastolatków pojawiło się już prawie wszystko, to z całej tej wypowiedzi zapamiętał tylko i włącznie słowo „prawie”. Współscenarzysta i reżyser całego projektu wywrócił na trzecią stronę wszystkie, charakterystyczne dla oświatowego coming of age, klisze i stworzył rzecz, której nie powstydziłoby się nieślubne dziecko Amy Heckerling i Yorgosa Lanthimosa. Kino z rodzaju niezręcznie pięknego i pięknie niezręcznego ma nowego przedstawiciela i jest nim Szkolna edukacja. (Odkrył Michał Piechowski) – Film znajdziecie na platformie HBO GO


Zama” – reż. Lucrecia Martel

Zama, czyli najgorętsze slow-cinema tego roku, to tylko pozornie film historyczny. Skąpana w argentyńskim słońcu historia corregidora Diego de Zamy to bowiem na wskroś współczesna historia walki człowieka z systemem. Człowieka, któremu może początkowo nie za bardzo mamy powód kibicować, ale wraz z rozwojem fabuły, kiedy to Zama coraz mocniej przewraca się o przeszkody, jakie ustawiają przed nim ludzie i polityczne środowisko, nie sposób choć trochę pożałować małego człowieka, który jest jedynie trybikiem w wielkiej i zardzewiałej już machinie kolonii zamorskich Hiszpanii.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Widzowi stopniowo udziela się też frustracja bohatera, którą potęgują świetne elektroniczne (!) motywy muzyczne, a także coraz to dziwniejsze krajobrazy, jakie roztacza w swoim filmie Lucrecia Martel. Finałowe sekwencje są już zupełnym zejściem do piekła, a sam trzeci akt daje nam według jednego z najbardziej wyrazistych czarnych charakterów – Vicuña, swoisty lokalny boogey man, to jeden z najbardziej dynamicznych elementów w tej niespiesznej produkcji.

Zama

Zama jest wymagającą produkcją, ale wasz wysiłek włożony tropienie fabularnych niuansów i zapoznanie się z historycznym backgroundem przed seansem na pewno zwróci się wam w postaci pięknej filmowej podróży, zarówno w czasie jak i przestrzeni. (Odkrył Michał Palowski) – Film znajdziecie na platformie HBO GO


Terminal” – reż. Vaughn Stein

Audiowizualne szaleństwo czerpiące ze współczesnej miłości do neonów i niskobudżetowego postapo, przyozdobione kiczem szarżującej Margot Robbie. Blondwłosa piękność w pełni odnalazła się w konwencji zaproponowanej przez Vaugha Steina. Zarysowany przez niego świat spogląda na nas niczym John Wick, którego życie już przeżuło, wypluło i zostawiło na pastwę nieżyczliwego losu.

Kolejną próba kreowania przez reżysera świata przepełnionego żmudną i nieprzyjemną walką o przetrwanie są wiecznie znudzone, zblazowane i przemęczone postaci. Zabieg ryzykowny, bo równie dobrze można stwierdzić, że to aktorzy po przeczytaniu scenariusza nie mogąc się wycofać z umowy postanowili pracować na planie bez przemęczania się.

Oczywiście Terminal ma braki. Nie są to jednak problemy, na które nie można przymknąć oka, bo są rekompensowane napięciem dawkowanym w odpowiedni sposób. Jest to więc jeden z przedstawicieli filmów, które się kocha lub nienawidzi. Wydaje mi się więc, że nawet jeśli po seansie wasz kinomański duch odczuje pewien niedosyt, to przynajmniej będzie on wiedział, iż Neon Demon również nie jest dla niego. (Odkrył Martin Reszkie) – Film znajdziecie na platformie chili 


Jeszcze dzień życia” – reż. Damian Nenow i Raúl de la Fuente

Produkcja bazowana na życiu Ryszarda Kapuścińskiego, a konkretnie na jego pobycie w Angoli w roku 1975, kiedy kraj pogrążony był w wyniszczającej wojnie domowej, to więcej niż tylko animowany dokument. To brutalny obraz wojny, morderstw i ludobójstw. To obraz palonych zwłok, głodu i marności. Ale to również obraz braterstwa, walki o ideały i o przetrwanie prawdy. Jeszcze dzień życia pokazuje, iż reporter wojenny to nie jedynie obserwator, ale też uczestnik tych wydarzeń, a jego decyzje mogą wpłynąć na losy nawet i całej wojny.

Śliczna animacja, przeplatana surrealistycznymi, onirycznymi sekwencjami i wywiadami z uczestnikami tamtych wydarzeń to furtka dla tych, którym nieznana jest postać Kapuścińskiego i wydarzenia w Angoli. Z odpowiednią subtelnością wprowadza widza w świat confusão, pozostawiając go w nim na długo po zakończeniu seansu. (Odkrył Mikołaj Krebs)


Czarne lustro: Bandersnatch” – reż. David Slate

Czarne lustro: Bandersnatch nie jest filmem wybitnym. W zasadzie trudno powiedzieć, czy faktycznie jest filmem. Niezależnie od tego, co powiedzą na ten temat filmoznawcy, z ponad 200 produkcji, które widziałem w tym roku, żadna nie ma prawa konkurować z nowym dziełem Netflixa w kategorii rewolucyjności.

Pierwszy skierowany do masowego widza film interaktywny tej platformy to wydarzenie wielkie, zwiastujące, że już wkrótce może zupełnie zmienić się sposób, w jaki patrzymy na rozrywkę przed ekranem telewizora. Ze wszystkich kierunków, które mogą odmienić kinematografię podobny potencjał ma chyba tylko Virtual Reality. Pozostaje nam tylko czekać na kolejne rewolucje pokroju tego, gdy wprowadzono do kin dźwięk i kolor! (Odkrył Andrzej Badek) – Film znajdziecie na platformie Netflix


A jaki film Wy odkryliście w tym roku, którym bardzo chcielibyście się podzielić?

NASTĘPNIE W PODSUMOWANIU ROKU 5 Najlepszych i Najgorszych Polskich Produkcji 2018 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.