Prezentujemy fragment “Misji Greyhound”


Od tygodnia na półkach sklepowych możecie znaleźć nowe wydanie klasyki marynistycznej, “Misję Greyhound” C.S. Fostera, której jesteśmy patronem medialnym. Dziś prezentujemy fragment tej porywającej opowieści o wojnie na morzu.
Środa. Wachta popołudniowa: 12–16
Jedyne, co można było zrobić, to przebić się, rozpędzić wilcze stado i mozolnie sunąć przez Atlantyk. Krause w każdym razie otrzymał ostrzeżenie, skoro jednak i konwój, i eskorta z zasady były tak ostrożne, jak gdyby zawsze znajdowały się w zasięgu watahy U-Bootów, to ostrzeżenie nie miało specjalnego znaczenia. W gruncie rzeczy nie warto było go przekazywać do reszty eskorty i do komodora. W żadnym razie nie wpłynęłoby to na ich poczynania, a im mniej ludzi zdawało sobie sprawę z tego, jak dokładnie admiralicja była w stanie umiejscowić koncentrację U-Bootów, tym lepiej.
— Sonar melduje brak kontaktu, .
— Bardzo dobrze.
Plan zatem polegał na tym, aby się przebić, aby niezłomnie sunąć przed siebie, wyrąbując drogę dla tej niemrawej gromady statków poprzez kordon nieprzyjacielskich okrętów podwodnych. A wiadomość, którą ciągle trzymał w ręku? Tych kilka słów ze świata zewnętrznego, który wydawał się leżeć nieprawdopodobnie daleko za obecnym ciasnym horyzontem? Muszą pozostać bez odpowiedzi; nie warto zrywać ciszy radiowej tylko po to, by poinformować, że będzie zrobione to, co możliwe… Krause musi stoczyć swój bój, podczas gdy sztaby w Londynie, Waszyngtonie, na Bermudach i w Reykjaviku pozostaną w nieświadomości. „Albowiem każdy swoje własne brzemię poniesie”. A oto i było jego brzemię. Tekst pochodził z Listu do Galatów, mógł sobie przypomnieć, jak wiele lat temu uczył się go na pamięć, teraz zaś jedyne, co mu pozostało, to wykonać swoją powinność. Do tego zaś nie potrzebował żadnej publiczności. Był sam ze swoją odpowiedzialnością w tej zatłoczonej sterowni, na czele tłocznego konwoju. „Bóg, który samotne w rodowite domy rozmnaża”.
— Sonar melduje brak kontaktu dla odchylenia trzydziestu stopni w obie strony od kursu, .
— Bardzo dobrze.
Po jednym problemie natychmiast jednak następował drugi.
— Lekko w prawo.
— Lekko w prawo.
— Sterniku, podawać bieżący kurs.
— . Przechodzi jeden, trzy, zero. Przechodzi jeden, cztery, zero. Przechodzi jeden, pięć, zero. Przechodzi jeden, sześć, zero. Przechodzi jeden, siedem, zero.
— Kontra na sterze. Tak trzymać.
— Kontra na sterze! Tak trzymać. Leży na kursie jeden, siedem, dwa, .
Krause zwrócił sztywną płytę notatnika.
— Dziękuję, Dawson.
Z normalną starannością odsalutował Dawsonowi, chociaż przestał go już zauważać. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z jego spojrzenia czy też raptownej gry uczuć na młodej, pyzatej twarzy. Po zdumieniu nastąpił podziw, a po nim coś w rodzaju współczucia. Poza kapitanem okrętu tylko Dawson wiedział, jakie informacje zawierała przyniesiona przez niego wiadomość. Mógł poczuć podziw dla człowieka, który otrzymawszy takie informacje, powiedział tylko: „Dziękuję” — i dalej robił swoje. Zresztą nawet zauważywszy ów wyraz twarzy, Krause by go nie zrozumiał. Nie było dla niego niczego godnego uwagi w tym, że człowiek wykonuje swoje obowiązki. Zanim jeszcze Dawson się odwrócił, oczy komandora już przeszukiwały horyzont.
Kontakt został oczywiście utracony, a teraz przeczesywali akwen w perymetrze trzydziestu stopni po każdej stronie kursu, którym U-Boot podążał w momencie ostatniego kontaktu. Obecnie Krause określił nowy sektor poszukiwań, na sterburtę zamiast na bakburtę, aczkolwiek decyzji tej nie dało się poprzeć żadnymi konkretnymi danymi. Tyle że zwrot na prawo był zwrotem ku konwojowi już widocznemu w oddali. Jeśli U-Boot odbił w lewo, oddalał się od trasy konwoju, był więc na razie nieszkodliwy. Nakazany kurs miał znowu wyprowadzić Keelinga na właściwą pozycję w eskorcie, przeszukiwał więc akwen, w którym Niemiec byłby najbardziej niebezpieczny.
— Leży na kursie jeden, siedem, dwa, — oznajmił Watson.
— Bardzo dobrze.
— Sonar melduje o braku kontaktu, .
— Bardzo dobrze.
Zmierzali teraz ku centrum konwoju. Viktor był dobrze widoczny z prawej strony dziobu — patrolował teren przed konwojem — natomiast ciągle nie było jeszcze widać Jamesa na lewej flance. Krause zaczął się zastanawiać nad odbojem alarmu bojowego, musiał bowiem pamiętać o tym, że oto zużywa bojowe rezerwy energii i uwagi swych podkomendnych.
— Sonar melduje odległy kontakt, ! — Głosem o kilka tonów wyższym z podniecenia odezwał się sygnalista. — Z lewej dwa, zero. Odległość nieokreślona.
Sterownię znowu ogarnęło napięcie, które zdążyło już się rozluźnić.
— Ster w prawo na kurs jeden, dziewięć, dwa.
— Ster w prawo na kurs jeden, dziewięć, dwa.
Keeling wszedł w zwrot, a Krause znowu przez lornetkę wpatrywał się w Viktora. Czy powinien go wykorzystać do zadania sztychu, czy też zachować w pozycji do zasłony?
— Sonar melduje daleki kontakt jeden, dziewięć, zero. Odległość nieokreślona.
Kolejny krótki rozkaz, kolejny malutki zwrot. Aż korciło, by zasypać Ellisa pytaniami i rozkazami, indagować, czy nie może wykrzesać z siebie czegoś konkretniejszego niż „odległość nieokreślona”. Tyle że przez ostatnie kilka minut o wiele lepiej poznał Ellisa; z pewnością nie potrzebował dopingu, by działać jak najlepiej, a z kolei zbędne szturchańce mogły go wytrącić z bezcennej równowagi.
Rozległ się przejmujący okrzyk marynarza na oku przed pomostem; przejmujący, a właściwie przeraźliwy.
— Peryskop! Peryskop! Dokładnie na kursie!
Zanim ostatnie słowo przebrzmiało, Krause był już na skrzydle pomostu z lornetką przy oczach.
— Jak daleko?
— Już znikł, . Myślę, że jakaś mila, .
— Znikł? Pewni jesteście, że widzieliście?
— Jak najbardziej, . Dokładnie na wprost, .
— Peryskop czy pasmo piany?
— Peryskop, Na pewno. To nie mogło być nic innego. Sterczał na dobre sześć stóp, .
— Bardzo dobrze. Dziękuję. I wypatrujcie.
— .
Wydawało się bardzo prawdopodobne, że marynarz na oku widział to właśnie, co zameldował. Po wybuchu bomb głębinowych U-Boot wiedziałby, że odskoczył od prześladowcy, a mając świadomość zbliżania się konwoju wraz z eskortą, rozpaczliwie potrzebował namierzyć przeciwnika. Podniósłby więc peryskop, aby dokonać szybkiej obserwacji. Było to tak prawdopodobne, że niemal pewne. A przy takim morzu jak obecne musiałby pokazać spory kawałek peryskopu. Sześć stóp wedle oceny obserwatora nie było niczym niedorzecznym. Nawet marynarzowi po zaledwie rocznej służbie wystarczyłoby jedno spojrzenie, aby nieomylnie rozpoznać złowrogi obiekt wysuwający się ze spienionej wody. Potwierdzeniem tego, że chodziło o peryskop, było pojawienie się go ledwie na chwilę — potrzebną do tego, aby dokonać pełnego oglądu. Krause powrócił do radiotelefonu.