Bogowie, do których się nie modlę, czyli “xABo: Ksiądz Boniecki” [RECENZJA]
W najnowszym wydaniu Tygodnika Powszechnego ksiądz Adam Boniecki zachwyca się łąkami — opisuje ich piękno, zakonne wspomnienia zasiewania i nawożenia pól obornikiem. Zamyka w tej krótkiej przypowieści piękno naturalnej pracy i jej skutków, w tym przypadku świeżo pachnącej trawy, rozciągającej się po horyzont. Podkreśla, że dzięki nawożeniu pola w pojedynkę, zgodnie ze zleconym mu zadaniem, mógł docenić przyrodę w sposób jeszcze pełniejszy, cały czas pamiętając o zmęczeniu i nękającym zapachu związanym z jej użyźnianiem. Tę parabolę można przenieść w każdą część pracy Bonieckiego — oddolną, codzienną aktywność, która z czasem przynosi piękne plony, w tym takie, jakich sam publicysta Powszechnego nie będzie w stanie zobaczyć na własne oczy.
xABo: Ksiądz Boniecki to próba zarejestrowania jego spotkań, rozmów, kazań i modlitw. Śledzimy go w wagonach pociągów, w aulach uniwersyteckich, redakcji Tygodnika i wreszcie w Kościele — miejscu, w którym, wedle wizji swoich krytyków, Boniecki w ogóle nie przebywa, będąc tym samym zdrajcą instytucji. Wydaje się, że to właśnie w tych momentach zamyka się cała sakralna dusza dokumentu Aleksandry Potoczek — samotnie modlący się ksiądz to widok rzadko kiedy pokazywany szerokiej publiczności, często zapomniany, znajdujący się na marginesie jego duchowej działalności.
Obserwacja rozmów z Bogiem, wypełniona głosem teologicznych rozpraw głównego bohatera, to najpełniejszy obraz lewicowego katolicyzmu, katolicyzmu pozytywnego. Wzór religijny, którym staje się Boniecki, pozwala przywrócić rację bytu instytucji zgubionej, wadliwej, dogmatycznie uszkodzonej przez grzech zżerający ją od środka. W swojej wyliczance, opowieści o „bogach, do których się nie modli”, pojawiają się „Ojciec surowy”, „Ojciec zamknięty”, czy „Pan brutalny”, karzący za każde uchybienie i wymagający jedynie perfekcji. Istota wyższa, o której opowiada i do której modli się ksiądz Adam, jest piękna, miłosierna i współczująca. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że chciałbym mieć tyle siły i wiary, by Bóg kreślony przez Bonieckiego stał się moim Bogiem.
Kojący głos Bonieckiego rezonuje nie tylko ze mną, ale i z każdym napotkanym w trakcie filmu przechodniem, gościem spotkań autorskich czy współpasażerem podróży. xABo splata swoją sferę sacrum z profanum właśnie w trakcie tych krótkich, urywkowych dialogach z czytelnikami — bliźnimi widzącymi w postaci publicysty mentora i autorytet duchowy, swój moralny drogowskaz. Często potrzebują prostej porady: „Jak poradzić sobie ze stratą mamy?”, „Czy człowiek na skraju rozpaczy może trafić do nieba”, „Czy moja pisarska droga jest słuszna?”. W ciągu minuty Boniecki musi udzielić im odpowiedzi, aby ukoić strapione serce i wskazać właściwą ścieżkę. Momentami strapiony doborem słów, zawsze próbuje uspokoić, podpisać i obiecać lepsze jutro. Często zaniepokojeni wierni pytają go, „czy jest szczęśliwy”. Choć zainteresowany odpowie twierdząco, można wyczuć, że to jedyny moment, gdy uśmiechnięty duchowy zwodzi swoich fanów.
Potoczek odkrywa przed nami prawdziwego Bonieckiego. Nie oznacza to jednak tego, na co wielu jego przeciwników by liczyło — konotacji z Sorosem, przekrętów i malwersacji finansowych, czy braku wiary, niczym u sorrentinowskiego Piusa XIII. Prawdziwy Boniecki od erudyty znanego ze spotkań i pana z koloratką witającego nas na pierwszej stronie TP w swoich felietonach różni się tym, że bardzo rzadko się uśmiecha i znacznie więcej pali.
W cichych (reżyserka ani razu nie odezwie się i nie wejdzie w dialog z bohaterami), czułych obserwacjach, nakreśla nam się portret nietuzinkowej, acz przeraźliwie samotnej osoby. Boniecki, zawsze zaraźliwie pozytywny, w samotności nie znajduje ujścia — brakuje mu przyjaciół i czuje się emocjonalnie zamknięty. Choć, jak sam podkreśla, lata celibatu i strachu przed zwodniczym sercem czy zakochaniem się nauczyły go wyłączenia pewnych życiowych funkcji. Obrał sobie los, na który nie narzeka, taki, który chwilami bywa bolesny i nie daje uśmierzyć się w kłębach tytoniu wylatujących z fajki.
Łatwo było, szczególnie przy tak empatycznej dla bliźniego postaci, postawić Bonieckiemu pomnik i ukazać go jedynie jako erudytę kościoła otwartego. Decyzja reżyserki, by ograniczyć rozmowy ze spotkań, a skupić się na pobocznych dialogach prowadzonych przy okazji, stworzyła nową, jeszcze bardziej ludzką wersję jednego z najbardziej humanistycznych księży w historii współczesnego Kościoła. Po obejrzeniu xABo katolicki myśliciel nie jest już jedynie teologicznym inteligentem z Krakowa, urzekającym pięknym piórem miłosierdzia, ale i zwykłym panem Adamem, zmagającym się z bólami kręgosłupa i pustą plebanią.
Tłem opowieści są nie tylko aule uniwersyteckie czy pociągi InterCity, ale i ludzie, do których Adam Boniecki wraca i którymi się otacza. Poszukuje on swojego oparcia duchowego w redaktorach i redaktorkach Tygodnika takich jak prof. Bogdan De Barbaro, autorka wywiadu rzeki Anna Goc i wreszcie najbliższa mu siostra Małgorzata Chmielewska. Jego spotkania z Chmielewską sprawiają, że Boniecki wreszcie się otwiera i rozluźnia zmuszającą go do wiecznej ogłady czy empatii koloratkę. Wtedy to na skraju domu, gdzie siostra opiekuje się swoimi przybranymi dziećmi, wypalają razem tytoń niczym w Młodym Papieżu. Tylko przy Chmielewskiej może być choć na chwilę sobą, zwykłym Adamem, targanym wątpliwościami i zmęczeniem. Jednocześnie Adamem Bonieckim, którego lubi równie mocno, co idealizowanego przez niektórych księdza Bonieckiego.
Chwile ciszy głównego bohatera uzupełnia swą muzyką Hania Rani. Zachwyca ona subtelnością i minimalizmem niczym piękny psalm będący interludium kazań księdza. Trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek inną kompozytorkę, która w równie wzruszający sposób potrafiłaby zawrzeć na pięciolinii sacrum i profanum, wypełniając xABo swoją wrażliwością.
Człowiek bez wiary nie istnieje. Jakiś rodzaj wiary, czyli nadawanie sprawom sensu, jest niezbędne — pisał w swoim Alfabecie Ksiądz Boniecki.
Nie zwykłem generalizować, więc napiszę, że dla mnie — ateisty wątpiącego — ksiądz Boniecki stał się aktualnie ulubionym duchownym. Swoją dobrocią wpycha patyk w trybik pewności o nicości, nie tyle powodując, że zacząłem wierzyć w Boga, a uświadamiając mi swoją pustkę, że nie wierzę w nic. Bo choć niczym bliski mi publicysta mam wielu bogów, do których się nie modlę, z czystej, ludzkiej samotności znów poczułem, że dobrze by było mieć kogoś, z kim można by było — niczym główny bohater — porozmawiać, milcząc.
Film Potoczek to dla mnie najważniejszy rodzimy film o religii. Bo wreszcie jest w nim miejsce na wątpliwość.
Krytyk filmowy zajmujący się popularyzacją rodzimej kinematografii oraz jej historią. Studiuje na Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego UŚ, publikuje w "Ekranach" i "Kinie". Prowadzi podcasty Filmawki, a także swoją stronę "Zapiski na bilecie.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Pierwszego reformowanego, Młodego Papieża